Ania, nie Anna- dobra adaptacja, która dodaje coś od siebie i nieźle jej to wychodzi.
Ania, nie Anna
Ania, nie Anna to zapewne któraś z kolei adaptacja Ani z Zielonego Wzgórza. Istnieją już bowiem filmowe wersje tej książki, chyba jest też jakaś animacja. Ale dziś nie o tym.
Serial ten wylądował na mojej liście do obejrzenia już przy tworzeniu tej listy, gdy założyłam konto na Netflixie. Czekał na dogodny moment i nadszedł on na początku stycznia tego roku, gdy razem z bratem postanowiłam go obejrzeć w ramach analizy zgodności serialu do książki, którą mój brat właśnie przeczytał.
I Ania, nie Anna okazała się ciekawym doświadczeniem, bowiem wyróżnia się na tle innych adaptacji, które ostatnio oglądałam. Ania, nie Anna nie tylko praktycznie w całości oddaje treść oryginału, ale też uzupełnia wolne przestrzenie w fabule. I robi to bardzo umiejętnie, nie zaprzeczając temu co mogliśmy przeczytać.
Rozwinięte zostają wątki postaci towarzyszących Ani, takich jak Maryla i Mateusz, Gilbert, czy ciotka Diany, co do której nie mam pewności czy faktycznie istniała już w książce. Ich wątki są spójne z książkową narracją.
Oprócz rozwijania samej istniejącej fabuły, Ania, nie Anna dodaje też niepojawiające się w powieści motywy społeczne z końca XIX w., istniejące w Kanadzie. Ukrywanie się społeczności LGBT, podejście do osób czarnoskórych, które nie są już niewolnikami, ale są spychani na margines. Swoją rolę do odegrania ma też wątek Indian i tego jak próbowano, na siłę ich wpasować. Emancypacja kobiet też jest elementem serialu.
Opakowany tyloma dodatkami serial nie zapomina jednak o głównej bohaterce, czyli Ani Shirley, która jest sercem serialu. Przeniesienie bohaterki z książki na mały ekran jest bezbłędne. Czasami, szczególnie pod koniec troszkę raził mnie wygląd bohaterki. Ostatni odcinek miał nam ukazywać dorosła Anię, lecz ja nie widzę w niej młodej kobiety, lecz przebraną nastolatkę.
Słodycz i pozytywność wręcz wylewają się z serialu. Czasami jest tego za dużo. Tak, sytuacje w których kolejny plan Ani wypala dzięki wsparciu przyjaciół, który jest motywem prawie każdego odcinka późniejszych serii bywa czasami nawet zbyt naiwny. Fajnie, że Ania, nie Anna pokazuje, że upór i dobra wola mogą naprawić wszystko, lecz czasami bywa to wręcz zbyt absurdalne.
Mimo wszystko uważam, że Ania, nie Anna to dobry serial, pod względem zdjęć i oddania realiów świata, czy też scenografii poruszył we mnie pragnienie zapoznania się z innymi dziełami z owej epoki,
A czołówka jest idealna w swej prostocie.
Chyba jeszcze raz przeczytam Anię z Zielonego Wzgórza.